top of page

KRÓLIK I LIS

Na łące pełnej stokrotek mieszkał żółty królik. Był bardzo zadowolonym zwierzątkiem. Miał wszystko, czego potrzebował: delikatne stokrotki, soczystą trawę i słodkie poziomki do jedzenia, przytulną norkę do spania i dużo przestrzeni między szumiącymi brzozami do biegania.

Królika otaczało mnóstwo innych, podobnych do niego królików. Ciężko powiedzieć, czy była to wielka królicza rodzina czy po prostu grupa zaprzyjaźnionych królików, które mieszkają razem, tak czy inaczej łąka pełna była ukrytych w trawie wejść do króliczych nor, a między stokrotkami i poziomkami zawsze kicała jakaś puszysta królicza kulka.

Królik był mały, urodził się tej wiosny. Wszystko, co znał, mieściło się na łące. Nie wiedział, co znajduje się za zasłoną brzozowych liści, ani kto wydaje dźwięki, które czasem dochodziły do niego spomiędzy biało-czarnych pni. Ale był ciekawski…

Pewnego dnia bawił się w chowanego z innymi królikami. Liczenie dobiegało już końca, ale żółty królik nie mógł znaleźć żadnej dobrej czy nawet zadowalającej kryjówki – schowek za kępką bodziszków był już zajęty, tak samo jak zagłębienie w ziemi pod spróchniałym pniem, cień pod liśćmi paproci i opuszczone zajęcze legowisko w gęstej trawie. Żółty królik nie wiedział, co robić i dosłownie w ostatniej chwili kicnął za biało-czarny pień, do zagajnika.

Siedział cichutko za brzozą i z dumą i rozbawieniem obserwował, jak wszystkie inne króliki, które schowały się na łące, zostały szybko odnalezione. Teraz wspólnie szukały jego – żółtego królika – jednak bez powodzenia. Jak zabawnie było obserwować ich pocieszne podskoki, kiedy ponownie zaglądały do sprawdzonych już uprzednio kryjówek, nie mogąc zrozumieć, że żółtego królika nie ma w żadnej z nich.

Nagle przestał obserwować łąkę. Usłyszał nieznany dźwięk dochodzący gdzieś spomiędzy brzozowych pni. Obejrzał się zaciekawiony, ale nic nie zobaczył. Dźwięk cały czas dochodził do nastawionych już w jego kierunku króliczych uszu. – Jiiiiiup, jiiiiiup! – dało się wyraźnie słyszeć z głębi zagajnika.

– Ale co to może być? – pomyślał żółty królik zaintrygowany i zrobił kilka kroków w stronę, z której dochodził intrygujący dźwięk. Nie zdążył jednak zajść daleko, bo w ułamku sekundy zobaczył rudą strzałę i padł na plecy.

– Mam cię! – powiedział triumfalnie stojący nad nim lis.

– Masz mnie! – odpowiedział żółty królik bardzo rozbawiony zabawą, której jeszcze nie znał.

– Mam cię! – powtórzył nieco zbity z tropu lis. Był to młody lisek, który tak jak królik urodził się tej wiosny. – Nie ruszaj się, bo cię zjem.

– Nie ruszam się – odparł żółty królik.

Oba zwierzątka tkwiły w bezruchu, jedno nad drugim – lis nie wiedział, co robić, bo królik rzeczywiście się nie ruszał, więc głupio byłoby go zjeść, skoro przed chwilą nieopatrznie powiedziało się coś innego; królik natomiast cały czas zastanawiał się, na czym polega zabawa, w którą bawi się to nieznane mu, ale bardzo ciekawe stworzenie. Znieruchomienie trwało tak długo, że żółty królik przerwał w końcu milczenie i powiedział:

– Zdrętwiała mi łapa. Czy możesz już ze mnie zejść?

Lis pomyślał krótką chwilę, po czym uwolnił żółtego królika i stanął obok. Nie do końca wiedział, co robić, więc szybko zaczął wylizywać sobie rude futerko na brzuchu. Żółty królik rozprostował zdrętwiałą łapę i spojrzał badawczo na liżącego się zapamiętale lisa.

– Jestem Żółty. A ty? – zapytał zaciekawiony nieznanym mu zwierzątkiem.

– Jestem Rudasek – odparł lis, zadowolony, że ma jakiś pretekst, żeby przestać wylizywać futerko.

– Rudaskuuu, Rudaskuuu! – dało się nagle słyszeć z głębi lasu.

– Muszę lecieć – powiedział Rudasek i pobiegł w stronę świerków, które gęstniały za ostatnią linią brzóz, tworzących świetlisty lasek, w którym teraz byli.

Żółty chciał dowiedzieć się tylu rzeczy – kim jest Rudasek?, gdzie mieszka?, co robi, kiedy się nudzi?, czy na podwieczorek woli stokrotki czy fiołki? – ale nie zdążył, bo Rudaskowa kita zniknęła za iglastymi gałęziami, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Nie myśląc wiele, puścił się w stronę świerków. Przekicał zwinnie przez brzozowy lasek i z impetem wpadł w ciemny świerkowy bór. O ile w otoczeniu delikatnych brzóz czuł się jak w domu, o tyle tutaj od razu zrobiło mu się nieswojo. Otaczała go ciemna ściana wysokich drzew, między którymi tylko gdzieniegdzie widać było kawałek niebieskiego nieba, a każdy skok rozbrzmiewał w jego uszach wyraźnym pacnięciem łapek i chrzęstem suchych igieł. Żółty zatrzymał się na chwilę. Stał nieruchomo, nasłuchując. Jego wyczekiwanie przerwało dochodzące zza drzew:

– …dę, już idę!

– Rudasek! – pomyślał i puścił się pędem w stronę, z której dobiegał znany mu już lisi głos. Nie zdążył jednak zrobić nawet pięciu skoków, kiedy usłyszał:

– Nie rozszarpałeś na strzępy?! Dlaczego?!

To nie był głos Rudaska, ale dużo niższy, zachrypnięty i groźny głos, którego Żółty nigdy jeszcze nie słyszał. Wiedziony przeczuciem przestał skakać i zaczął powoli iść w stronę, z której dała się słyszeć następująca rozmowa:

– Nie wiedziałem, że mam od razu rozszarpywać… – tłumaczył się Rudasek – myślałem, że najpierw mam nastraszyć, żeby struchlał ze strachu, a potem… sam nie wiem… jakoś tak wyszło, że nie rozszarpałem… – zakończył z wyraźną rezygnacją w głosie.

– Oj, Rudasku, Rudasku. Trzeba rozszarpywać od razu, bez gadania! – tłumaczył już spokojniej niski głos, żeby zaraz dodać, jakby mówiąc do siebie – Ach, te nowoczesne metody, to cackanie się, ech!

Żółty doszedł ostrożnie do granicy świerków, za którą rozciągała się niewielka, porośnięta miękkim mchem polana. Przed wejściem do lisiej nory, które znajdowało się u podnóża niewielkiego pagórka, zobaczył Rudaska i dużo większe od niego, ale takie samo zwierzę, które musiało być właścicielem drugiego głosu.

– To nic. Nie przejmuj się, Rudasku. Następnym razem na pewno się uda. No już, idź pobawić się w polowanie, ja muszę trochę odpocząć – powiedziało zwierzę i na sztywnych łapach wlazło do nory.

Rudasek został sam przed wejściem.

– Pst, pst! – odezwał się Żółty zza drzew. Rudasek nastawił uszu, spojrzał badawczo w stronę wyjścia z nory, ale to było puste, i podbiegł w kierunku, z którego dobiegało nawoływanie. Żółty wyskoczył zza linii drzew, kiedy Rudasek był niecały metr od niego tak, że prawie wpadli na siebie.

– Dogoniłem cię, znalazłem! – wykrzyknął uradowany królik.

– Ciiii!!! – zasyczał Rudasek – nie tak głośno, bo obudzisz dziadka.

– Ach, to twój dziadek? No właśnie, o czym przed chwilą rozmawialiście? Nic z tego nie zrozumiałem, a brzmiało bardzo ciekawie.

Rudasek zmieszał się nieco, odwrócił wzrok i odpowiedział niepewnie:

– O niczym szczególnym, takie tam lisie sprawy. Ale chodź, nie siedźmy tu zbyt długo, pobiegnijmy na inną polanę, którą znam. Tam będziemy mogli się pobawić – zaproponował Rudasek.

– Świetnie, chodźmy!

Zwierzątka wskoczyły w gęsty świerkowy las. Rudasek pewnie prowadził między ciemnymi pniami, kępami paproci i pagórkami mchu. W końcu lis i królik znaleźli się na kolejnej, większej polanie, pełnej wrzosów i młodych jałowców.

– Gonisz! – krzyknął Rudasek, jak tylko znaleźli się poza gęstwiną lasu, i zaczął pędzić w stronę niewielkiego dębu, który rósł na środku polany. Żółtego nie trzeba było dwa razy prosić – puścił się jak strzała w pogoń za lisem. Dopadł go przy złamanym jałowcu, pacnął łapą i zaczął uciekać. Rudasek dogonił go dopiero po kilku minutach i obaj padli na mech zdyszani, ale zadowoleni. Kiedy trochę odsapnęli Żółty zapytał:

– Zgłodniałem trochę. Widziałem po drodze kępkę niedźwiedziego czosnku, może pobiegniemy tam i pochrupiemy razem?

– Chętnie – odparł Rudasek, bo też zaczynało mu już burczeć w brzuchu.

Lis i królik wskoczyli w ciemny las. Byli w dobrym nastroju, więc z piskami radości przeskakiwali przez powalone pnie i kępy paproci. Żółty biegł przodem, a Rudasek gonił tuż za nim. W pewnym momencie królik, robiąc skok przez powalony świerk, obejrzał się, żeby sprawdzić, czy lis jest obok niego, i… zahaczył przednią łapą o wystającą gałąź. Przekoziołkował po miękkim mchu i zatrzymał się w kępie wrzosów.

– Ajajajaj! Moja łapka! – krzyknął rozpaczliwie, kiedy tylko przestał się toczyć. Rudasek już był przy nim.

– Co się stało? Jesteś cały?

– Chyba zwichnąłem sobie łapkę! Nie mogę na niej stanąć!

Królik siedział żałośnie między różowymi pałkami wrzosów i lizał zwisającą bezwładnie łapkę. Rudasek tymczasem rozmyślał. Nagle powiedział:

– Musimy iść do Eskulapy.

– Do kogo? – słabym głosem spytał Żółty.

– Do mojej cioci. Ona będzie potrafiła naprawić twoją łapkę. Chodź, pomogę ci iść. To niedaleko.

Żółty oparł się o plecy Rudaska i kuśtykał obok niego. Zwierzątka nie wiedziały, że z wysokiej gałęzi przygląda im się ciekawska para oczu. To wrona bacznie obserwowała każdy ich ruch. Jak tylko usłyszała ostatnie zdanie wypowiedziane przez Rudaska, natychmiast rozłożyła swoje czarne skrzydła i poleciała prosto do nory Eskulapy.

– Eskulapo, Eskulapo, wychodź z nory i posłuchaj, co mam ci do powiedzenia – zakrakała, siadając na gałęzi wielkiego buka, który rósł w głębi lasu. Spomiędzy wielkich korzeni wychylił się zaraz rudy łeb starej lisicy.

– Co tam skrzeczysz, Dzióbku? 

– Wychodź szybko. Idzie do ciebie Rudasek. Prowadzi kulawego królika.

– Królik? Jaka miła niespodzianka! Przejadły mi się już trochę jagody i ślimaki. Ale zaraz, zaraz. Jak to: prowadzi?

– Rudasek idzie, a kulawy królik opiera się na nim i kuśtyka obok.

– Nic z tego nie rozumiem. Dlaczego nie niesie go w pysku, nie ciągnie za sobą, tylko prowadzi??? Co ty pleciesz!

– Poczekaj, to sama zobaczysz – odpowiedział urażony niedowierzaniem Eskulapy Dzióbek i odleciał.

Eskulapa popatrzyła za odlatującą wroną, polizała nos i nastawiła go na wiatr. Wkrótce poczuła znajomy zapach Rudaska i wyraźną woń młodego królika, a chwilę później spomiędzy drzew wyłonił się lisek i kuśtykający przy nim królik. W pierwszym odruchu Eskulapa zjeżyła sierść, wysunęła pazury i naprężyła się do skoku. Zobaczyła jednak, że Rudasek rzeczywiście pomaga iść królikowi i zrobiło jej się trochę niewyraźnie. Nie bardzo wiedziała, co ma robić. Ostatecznie schowała pazury, położyła sierść i przysiadła przed norą. Rudasek wkrótce ją dostrzegł.

– Ciociu, ciociu! – zawołał – potrzebujemy pomocy.

Eskulapa jakby mimowolnie ruszyła w ich stronę, a już po chwili, choć czuła się jakoś dziwnie, pomagała Rudaskowi nieść Żółtego w kierunku swojej nory.

– Co się stało? – spytała, kiedy dotarli na miejsce.

– Bawiliśmy się w berka, kiedy Żółty potknął się o gałąź i zwichnął łapkę…

– Diagnozę zostaw mnie – ucięła szybko Eskulapa i zabrała się za oglądanie króliczej łapki. Najpierw obeszła Żółtego dookoła, powąchała łapkę, przysiadła i zaczęła badanie – obracała łapką na wszystkie strony, czemu towarzyszyły królicze syknięcia, potem sprawdziła ją pyszczkiem, wylizała od góry do dołu, po czym orzekła, że łapka jest tylko naciągnięta, a królik robi z igły widły i kazała ograniczyć skakanie przez najbliższy tydzień. Potem spojrzała groźnie w królicze oczy i powiedziała:

– Nie bądź taki delikatny, spróbuj stanąć na tej łapce.

Żółty tak się przejął wzrokiem Eskulapy, że od razu stanął na bolącej łapce i przekonał się, że rzeczywiście, może się na niej nieznacznie oprzeć.

– Ciociu, jesteś wspaniała! – zawołał uradowany Rudasek.

– Bzdury – żachnęła się Eskulapa. – Uciekajcie już, bo zawracacie mi tylko głowę drobnostkami – dodała, bo zaczynała się dziwnie czuć z tym, że nie zjadła swojego króliczego pacjenta.

– Tak, tak, już sobie idziemy. Dziękuję, ciociu – dodał szybko Rudasek i ruszył z kuśtykającym już samodzielnie Żółtym w głąb lasu.

– I jedz dużo niedźwiedziego czosnku! – rzuciła odruchowo Eskulapa za znikającym między drzewami króliczym ogonkiem. Szybko jednak zorientowała się, jak śmiesznie musiało to brzmieć, rozejrzała się dookoła, czy przypadkiem Dzióbek nie obserwował całej sceny z jakiejś gałęzi, ale nikogo nie dostrzegła i, kręcąc z niedowierzaniem głową, wgramoliła się do swojej nory.

Rudasek i Żółty weszli tymczasem w las. Królik nadal niepewnie, ale już samodzielnie stąpał po miękkim mchu, a lisek wesoło biegał dookoła niego.

– Jak dobrze, że łapka jest tylko naciągnięta! Nie będziesz musiał siedzieć w miejscu i się nudzić. Możemy zwiedzić las! – cieszył się Rudasek.

– Też się cieszę! – odparł Żółty. – Może pokażesz mi jakieś ciekawe miejsce? Tylko niezbyt daleko, łapka nadal mnie boli – dodał.

Rudasek przestał na chwilę biegać dookoła, spojrzał w górę i bezwiednie, w zamyśleniu otworzył pyszczek.

– Wiem – wykrzyknął w końcu. – Chodźmy do sadzawki!

– Do jakiej sadzawki? – zapytał zaintrygowany Żółty.

– Chodź, sam zobaczysz, to niedaleko – odparł tajemniczo Rudasek i ruszył przed siebie.

Zwierzątka niespiesznym krokiem szły przez las. Żółty z zadowoleniem, coraz pewniej stąpał po miękkim mchu i soczystej trawie. Był tak zaaferowany swoją łapką, że nie zauważył, jak nagle drzewa rozstąpiły się, a przed nimi rozłożyła się niewielka leśna sadzawka porośnięta trzcinami, nad którą wisiał krążek nieba niezasłoniętego koronami wysokich świerków. Królik podniósł głowę dopiero wtedy, kiedy łapka plasnęła w błoto.

– Ooo! – powiedział tylko, kiedy od razu w całości i niespodziewanie zobaczył sadzawkę.

Była rzeczywiście piękna. Po przeciwnej stronie unosiła się nad nią lekka mgiełka, którą pogłębiał trochę cień wysokich drzew. W powietrzu było aż gęsto od stworzeń i dźwięków. Nad wodą krążyły muszki i ważki, a między nimi rozchodził się rechot ukrytych w trzcinach żab i siedzących w błocie ropuch.

– Wspaniała – powiedział w końcu Żółty, kiedy ogarnął już wzrokiem całą sadzawkę. Zaczął właśnie rozglądać się za Rudaskiem, kiedy nagle coś wskoczyło na niego z tyłu i przewróciło do przodu tak, że królik plasnął pyszczkiem w błoto.

– Mam cię! – pisnął uradowany głos.

– Kitko! Złaź! – krzyknął niemal jednocześnie Rudasek i rzucił się na pomoc Żółtemu.

Zwierzątka zaczęły się szamotać, a z mieszaniny futra i błota co chwilę dochodziły piski i syki. W końcu bura, szamocząca się kula rozdzieliła się na trzy osobne bure kule: Żółtego, Rudaska i jeszcze jedno, bardzo poirytowane stworzenie.

– Co to za potwór? – spytał przestraszony Żółty.

– To moja siostra, Kitka – wyjaśnił zdyszany Rudasek.

– Rudasku, co ty wyprawiasz? Dawaj królika! – wypiszczała wściekła Kitka, nie rozumiejąc, dlaczego Rudasek broni Żółtego.

– Zostaw go! To mój przyjaciel – powiedział Rudasek, zasłaniając królika przed pacnięciami łap lisiczki.

– Przyjaciel? – łapa Kitki zawisła w powietrzu, a jej pyszczek na krótką chwilę pozostał śmiesznie otwarty. – Co ty pleciesz? Masz gorączkę? – wypiszczała i znów zaczęła wymachiwać łapą w stronę królika.

Żółty tymczasem doszedł nieco do siebie i zaczął się nad czymś mocno zastanawiać. liPrzypomniał sobie, jak zaczęła się jego znajomość z Rudaskiem, jak lisek rozmawiał z tajemniczym głosem w głębi lasu, jak Eskulapa dziwnie patrzyła na niego podczas badania łapy.

– Rudasku – zza lisich pleców dał się słyszeć niepewny króliczy głos. – Czy ty chciałeś mnie zjeść?

Rudasek i Kitka zamarli w pół ruchu. Nagle zrobiło im się obojgu strasznie głupio.

– Ależ skąd – wybąkał zmieszany Rudasek. – Skąd ci to przyszło do głowy? To była tylko taka zabawa… Wiesz, skakanie, łapanie…

­– Rudasku… – powiedział Żółty i spojrzał na liska – Ja już chyba sobie pójdę.

Rudasek, zawstydzony, opuścił wzrok. Przez chwilę myślał intensywnie, a potem z determinacją powiedział:

– Tak, chciałem cię zjeść…

Żółty szeroko otworzył oczy i spiął się cały, gotowy do ucieczki.

– Ale tylko na początku – dokończył lisek. – Kiedy zaczęliśmy rozmawiać, przestałem już o tym myśleć. Czułem się trochę nieswojo. Spróbuj zrozumieć, to było dla mnie coś nowego. A potem już zupełnie o tym zapomniałem, tak świetnie się razem bawiliśmy.

– Ale chciałeś mnie zjeść! – wybuchnął w końcu Żółty. – I nic mi nie powiedziałeś. Mogła mnie też zjeść twoja ciocia i Kitka! Ja nic nie wiedziałem!

– A teraz już wiesz. I nie jesteś wcale zjedzony – zauważyła rezolutnie lisiczka, która z nagle wzbudzonym zainteresowaniem przysłuchiwała się wszystkiemu.

– Nie jestem – przyznał wyrwany nieco ze swojej złości Żółty – chociaż nie do końca rozumiem dlaczego – dodał po chwili i zastrzygł uszami.

– Widzisz, ja też nie – powiedział cały czas zakłopotany Rudasek.

– Skoro już ustaliliśmy, że nikt nikogo nie będzie zjadał, to może wskoczymy do sadzawki i wyczyścimy nasze futerka, bo wyglądamy jako ropuchy w upał – stwierdziła Kitka i, nie czekając na nikogo, ruszyła w stronę wody.

Rudasek i Żółty spojrzeli na siebie i też weszli do sadzawki. Po chwili wszyscy troje bawili się jak szaleni. Królik próbował skoków w wodzie, a Rudasek z Kitką chlapali ogonami na wszystkie strony. W końcu zwierzątka się zmęczyły, wyszły na brzeg i przez dobrą godzinę czyściły sobie futerka. Kiedy promienie słońca się wydłużyły, a nad sadzawką dało się słyszeć więcej żab, wszyscy troje leżeli wyciągnięci na trawie i wygrzewali w popołudniowym cieple.

– Muszę już iść – powiedział w końcu Żółty. – Inne króliki będą się bardzo martwić moją nieobecnością.

– Odprowadzę cię – zaproponował Rudasek.

Żółty pożegnał się z Kitką i w towarzystwie Rudaska ruszył w stronę króliczej polanki. Zwierzątka weszły w gęsty las, suche igły chrzęściły przyjemnie pod ich łapkami.

– Nie gniewasz się na mnie? – spytał Rudasek.

– Nie – odpowiedział Żółty. – Najpierw byłem na ciebie zły, ale potem mi przeszło. W końcu nic złego się nie stało – dodał trochę dziwnym głosem.

– Tak, nic złego się nie stało – potwierdził niepewnie Rudasek.

Zwierzątka doszły w końcu w pobliże brzozowego zagajnika. Spomiędzy drzew widać już było biało-czarne pnie, a za nimi prześwit łąki, którą ogarniał już wieczorny cień.

Rudasek się zatrzymał.

– Zostanę tutaj. Nie chcę straszyć innych królików.

– Dobrze – powiedział Żółty. – Zobaczymy się niedługo? Chciałbym poznać jeszcze inne części lasu. Z tobą będę się czuł bezpieczniej – dodał.

Rudasek rozpromienił się i odparł wesoło:

­– Oczywiście.

© 2022 by Czarno-Biała Sroka. Proudly created with WIX.COM
bottom of page