Biedronka i stonka
Nagle Janina usłyszała przerażający, metaliczny hurgot bijących o powietrze skrzydeł.
– Stonki! – krzyknęła i jako jedna z ostatnich wbiegła szybko pod najbliższy liść łopianu. Para stonek przecięła powietrze, lecąc w sobie tylko znanym kierunku, po czym zniknęła za kępą tarniny, a biedronki mogły spokojnie wrócić do żerowania.
Biedronki od niepamiętnych czasów czuły lęk przed stonkami. Choć mogłoby się wydawać, że są do siebie podobne, w przekonaniu biedronek nie było nic gorszego niż złowrogie stonki. Wszyscy wiedzieli, że stonki są groźne i nie ma z nimi żartów. Unikano ich zatem jak zarazy, a charakterystyczny dźwięk pasiastych skrzydeł już z daleka ostrzegał przed nadciągającym niebezpieczeństwem. Zresztą, czy kremowożółte stworzenie z czarnymi paskami na skrzydłach może nie być niebezpieczne? Czy nie przypomina osy, a nawet szerszenia? A że osa i szerszeń to wielkie niebezpieczeństwo, wie przecież każda biedronka.

Janina nie różniła się pod tym względem od innych. Zawsze jednak to ona ostrzegała pozostałych o nadciągającym niebezpieczeństwie, zawsze też jako jedna z ostatnich chowała się przed nadlatującymi stonkami. Jedni przypisywali to odwadze, inni głupocie, a sama Janina nie miała na ten temat żadnego zdania.
Kiedy stonki zniknęły, biedronki szybko rozbiegły się po oblepionych mszycami kwiatach i natychmiast wróciły do żerowania – musiały najeść się przed zapadnięciem zmroku, a tego popołudnia przeloty stonek były częstsze niż zwykle. Zastanawiało to Janinę. Myślała o tym, czy stado, skuszone bogactwem mszyc, nie zapuściło się zbyt blisko terenów zajętych przez wroga.
Janina z zapałem pochłaniała kolejną soczystą mszycę, kiedy zza krzaków tarniny wyłoniły się znienacka lecące w popłochu stonki, które olbrzymią chmarą przesłoniły połowę nieba. Pędziły tak szybko, że biedronki nie usłyszały w porę ostrzegawczego hurgotu ich skrzydeł. Niespodziewane pojawienie się stonek sprawiło, że stado wpadło w zupełną panikę. Biedronki bez ładu i składu zaczęły wzbijać się w powietrze. Ślepe ze strachu wpadały na siebie, uderzały o kwiaty i liście, po czym spadały czerwonym deszczem na ziemię i niezdarnie kłębiły się w trawie. Janina, skamieniała ze zdziwienia i trwogi, siedziała na nawłoci z odwłokiem mszycy wystającym jej ciągle z buzi. Mimo strachu zauważyła, że stonki zachowują się bardzo dziwnie – nie rzucały się zajadle na bezbronne i ogarnięte chaosem stado biedronek, ale przeleciawszy nad nim z ogromną prędkością, zniknęły między pokrzywami w niedalekim zagajniku.
To ją zaintrygowało. Kiedy otrząsnęła się z pierwszego szoku, połknęła mszycę, którą ciągle trzymała w żuwaczkach, i niewiele myśląc, poleciała w stronę zagajnika. Ponieważ Janina była pełna mszyc, jej lot był ciężki i unosiła się tuż tuż ponad trawą. W którymś momencie zahaczyła o liść niedźwiedziego czosnku, zrobiła spiralę w powietrzu i wpadła w kępę bodziszków. Nieco otumaniona niespodziewanym uderzeniem w ziemię potrząsnęła głową, poprawiła skrzydełka, ustawiła wszystkie nogi we właściwym porządku i rozejrzała się dookoła. Już miała ponownie wzlecieć w powietrze, kiedy za niedaleką kępką trawy zauważyła pasiasty odwłok.
– Stonka!!! – pomyślała przerażona. Instynkt podpowiadał jej, żeby natychmiast uciekać, ale Janina tkwiła w miejscu. Ciekawiło ją, dlaczego stonka nie rzuca się na nią z zębami i nie próbuje pożreć. Była przecież na tyle blisko, że powinna doskonale widzieć jej nieporadny lot i jeszcze gorszy upadek. Tymczasem odwłok tkwił w miejscu za kępą trawy i ani drgnął. Ciekawość była silniejsza od strachu i Janina zrobiła krok w stronę, gdzie nieruchomo siedziała przerażająca stonka. Potem drugi, trzeci i kolejne. Stonka wciąż tkwiła w bezruchu. Janina była już bardzo, bardzo blisko, na wyciągnięcie nogi, kiedy odwłok drgnął, a zza kępy traw dobiegł do niej piskliwy głos:
– Nie, nie, nie!!!
Janina odskoczyła, ale zanim to zrobiła, odruchowo zapytała: Co nie?
– Nie zjadaj mnie – usłyszała zza kępy trawy.
Janina ze zdziwienia wylądowała na boku, po czym przekoziołkowała w stronę kwitnących bodziszków. W trakcie koziołkowania doszło do niej, co powiedziała stonka. Wniosek mógł być tylko jeden i Janina wyciągnęła go, jak tylko stanęła na swoich sześciu nogach: stonki boją się biedronek. Zaintrygowana tym faktem podreptała w stronę kępy trawy i siedzącej za nią stonki. Nie czuła już strachu, a jedynie palącą ją od środka ciekawość.
Kiedy zbliżyła się na wyciągnięcie odnóża, nieruchoma dotychczas stonka nagle zerwała się do lotu. Niewiele myśląc, Janina również wzbiła się w powietrze i poleciała za nią. Stonka kierowała się w stronę zagajnika. Zanim Janina zdążyła ją dogonić, na jej uniesiony w locie pancerzyk spadła jednak kropla wody, potem druga, trzecia, a następnie jeszcze czwarta. Kilka kropli później lot okazał się zupełnie niemożliwy. Janina rozejrzała się więc po okolicy – na szczęście dość szybko wypatrzyła rozłożysty liść łopianu i czym prędzej przysiadła na jego spodniej stronie. Zrobiła to dosłownie w ostatniej chwili, bo już za moment łąkę przygniotła ogromna ulewa. Szeroki liść uginał się przyjemnie pod uderzeniami ciężkich kropli, a mocno uczepiona jego powierzchni biedronka bujała się, słuchając szumu wody.
Zaaferowana deszczem Janina nie od razu zauważyła, że pod łopianem znalazł schronienie ktoś jeszcze. Po drugiej stronie liścia tkwiła znieruchomiała ze strachu stonka. Jej nogi drżały, a spod pancerzyka dobiegało ledwo dosłyszalne: „Tylko spokojnie, tylko spokojnie”. Janina bardzo się ucieszyła. Odwróciła się w stronę drżącego pancerzyka i powiedziała:
– Nie chcę cię zjeść. Jestem Janina.
– Nie jesteś głodna? – w głosie stonki pojawił się cień nadziei.
– Jestem, ale biedronki nie jedzą stonek – odpowiedziała Janina.
– Nie kłam! Wszyscy wiedzą, że biedronki uwielbiają stonki – to oczywiste – wyrzuciła z siebie oburzona stonka.
– Po co miałabym kłamać?
– Bo chcesz się nade mną pastwić, zanim mnie połkniesz w całości.

Tego było już za wiele. Janina wybuchła śmiechem, a z jej oczu wycisnęły się dwie dorodne łzy.
– Jak niby miałabym cię połkąć w całości? Przecież jesteś większa ode mnie – wydusiła w końcu.
– Nie wiem, ale na pewno chcesz mnie zjeść. Zjedz mnie w końcu, bo dłużej nie zniosę tych męczarni! – zrozpaczonym głosem wykrzyczała stonka.
– Daj już spokój. Powiedziałam, że biedronki nie jedzą stonek. Jemy mszyce. No, czasem też przędziorki i miodówki, ale najlepsze są mszyce – Janina tak się rozmarzyła, że z pyszczka wyleciała jej kropelka śliny, którą szybko wytarła łapkami.
Stonka nie była przekonana – „skoro mszyce, to dlaczego nie coś większego” – rozważała. Z otwartym do połowy pyszczkiem patrzyła na Janinę, a szczególny wyraz jej oczu świadczył o tym, że trawi i rozkłada słowa biedronki.
Janina sądziła, że jej argument przemówi do stonkowego móżdżka kryjącego się pod ciemnym pancerzykiem. Nie wiedziała jednak, że stonki są podejrzliwe aż do głupoty. Jakie więc było jej zdziwienie, gdy liść łopianu zadrżał nieznacznie od odbicia startującej do lotu stonki. Janina była tak zaabsorbowana nową sytuacją, że nie zauważyła, że deszcz się uspokoił, a zdesperowana stonka zyskała szansę na ucieczkę.
– Stóóój! – krzyknęła i ruszyła za nią.
Pasiasty odwłok majaczył na tle jaśniejącego nieba nad płaską łąką, żeby zaraz wtopić się w niewielkie zarośla. Janina kluczyła między gałęziami jeżyn i młodej osiki, aż niespodziewanie wyleciała wprost na wielkie pole ziemniaków, na których żerowały stonki. Leciała jednak zbyt wolno. Stado stonek, poderwane zapachem strachu, wzbiło się już do lotu i chaotyczną chmurą zniknęło w oddali.
Zmęczona Janina przysiadła na ziemniaczanym liściu. Jego włochata struktura zaintrygowała ją, a nieznany, tajemniczy zapach jeszcze bardziej rozbudził jej ciekawość. „Skoro stonki to jedzą, to może ja też mogę…” – pomyślała i nie zastanawiając się zbyt długo, wgryzła się w soczystyą blaszkę. W żuwaczkach liść był chrupiący, w pyszczku gorzki w smaku, a w gardle drapiący. Janina zastanawiała się, czy może nie trafiła na jakiś nadpsuty albo stary egzemplarz, kiedy zaczęła czuć się nieswojo – zdrętwiał jej język, łapy zaczęły mrowić, a przed oczami pojawiły się ciemne plamy, które wirowały, wirowały, wirowały coraz szybciej i szybciej, aż biedronka przewróciła się na grzbiet i znieruchomiała.
cdn.